Komentarze: 1
W przedświcie mokrym kropelkami delikatnej rosy, rozmazującym się na spierzchniętej wardze ust przełykających ostatnie kęsy złapanej kromki chleba, wbiegam na pokład. Trzask wysuszonych dalekim południowym słońcem desek towarzyszy cichym nocnym krokom bosej stopy. Liny cum rozplatają się swoje uściski, płótno lnianego żagla leniwie czerpie chłodny dech poranka. Fale sennie rozbiegają się pod naporem belek poszycia. Najpierw niknie w mgle świtu drobny szczegół mojej dłoni, palce rozgarniają powoli strzępki białego mleka marzeń, z początku mozolnie i powolnym suwem usuwam masy wody z szlaku wytyczonego ostatnim skradzionym blaskiem gwiazd, dalej bryza chwyta me w swoje objęcia niosąc ten wyśpiewany strugiem cieśli kawałek drzewa, daleko do zagubionego na krańcach horyzontu Bizancjum, miasta marzeń, Zielni Czerwieni, Niebieskich i Żółtych, miasta na krańcu historii... na skraju wyobraźni.